top of page

"Przecież nie zabieramy wam pracy". Ukrainki w Polsce ujawniają, co słyszą od Polaków.

- Znam głosy niektórych Polaków, że Ukrainki i Ukraińcy tylko biorą, dostają różne świadczenia, a nic nie dają. To nieprawda - nie kryje oburzenia Anastazja. Młode uchodźczynie opowiedziały nam, jak pracuje im się w Polsce.
Dr. Natalia Federenko. Neurolog

Do 24 lutego 2022 roku pracowała w szpitalu w Kijowie na Oddziale Rehabilitacji Neurologicznej. Wyjechała z dziećmi niemal natychmiast, do Lwowa. Ale gdy również tam pojawiły się alarmy informujące o atakach rakietowych, wybrała Polskę.


- Gdy jechałam do Polski, myślałam, że to wyjazd na dwa, może trzy tygodnie. Wierzyliśmy, że ten konflikt bardzo szybko się skończy. Dziś jestem tu już ponad dwa lata. Moja córeczka skończyła cztery latka, syn - dziesięć. Mówią po polsku, ja też mówię coraz lepiej. Ale nie wiem, co będzie dalej - rozkłada ręce lekarka. Jej mąż został w Ukrainie, zgłosił się do armii, jest na wojnie.


- Po przyjeździe w ogóle nie myślałam o tym, czym zajmę się zawodowo. Kiedy uciekasz przed wojną, nie ma takich myśli. Musiała minąć chwila, abyśmy się oswoili z sytuacją. Zaczęłam pracować w szkole jako asystentka - wsparcie dla dzieci, rodziców i nauczycieli - opowiada. W międzyczasie złożyła dokumenty w Ministerstwie Zdrowia, by móc wykonywać swój wyuczony zawód. - Chciałam móc wykorzystywać swoje umiejętności zawodowe, by nie tracić czasu - tłumaczy.


Gdy dostała czasowe prawo wykonywania zawodu, znalazła pracę w Szpitalu Klinicznym nr 4 w Lublinie, przy ul. Jaczewskiego. Pracuje w Klinice Rehabilitacji i Ortopedii. - Jestem zatrudniona jako młodsza asystenta, z warunkowym prawem wykonywania zawodu. Pracuję na cały etat. Mam swoich pacjentów, opiekuję się nimi, wypełniam dokumentację medyczną. Pacjenci są uprzejmi, nie miałam jeszcze sytuacji, by ktoś miał pretensje, że jestem z Ukrainy. Obawiam się tego, bo wiem, że to się zdarza, ale u mnie tego nie było - mówi


Po uzyskaniu tymczasowego prawa wykonywania zawodu jest już w trakcie nostryfikacji dyplomu tak, aby to warunkowe prawo mogło stać się zwykłym prawem wykonywania zawodu lekarza. - A potem, po nostryfikacji, czeka mnie jeszcze potwierdzenie mojej specjalizacji jako neurolog. Bo chciałabym pracować jako specjalista, mam przecież doświadczenie w tym zakresie - mówi Natalia.


Uchodźcy zabierają Polakom pracę? "Jest wprost przeciwnie"

W ubiegłym roku udział Ukrainek i Ukraińców w polskim Produkcie Krajowym Brutto wyniósł od 0,7 do 1,1 procent. Jednocześnie wielkość tego udziału będzie nadal rosła - wynika z analizy Deloitte dla UNHCR, Urzędu Wysokiego Komisarza do spraw Uchodźców.


Autorem raportu jest ekonomista dr Aleksander Łaszek. Jak mówi TOK FM, nie jest tak - jak myśli część polskiego społeczeństwa - że uchodźcy i uchodźczynie wojenne z Ukrainy zabierają Polkom i Polakom pracę. Jest wprost przeciwnie.


- Podstawowy wniosek z naszych badań jest taki, że polska gospodarka bardzo istotnie urosła dzięki napływowi pracowników z Ukrainy. To, co jest uderzające, to fakt, jak szybko i jak dobrze te osoby odnalazły się na polskim rynku pracy. Ich stopa zatrudnienia należy do jednej z najwyższych, jak porównamy się do innych krajów, do których trafili uchodźcy. I choć cały czas jest grupa osób, które nie znalazły pracy, to jednak - biorąc pod uwagę trudną sytuację początkową - sukces w integracji na rynku pracy jest bardzo duży - nie ma wątpliwości ekspert.


Jak dodaje, polska gospodarka - dzięki pracy Ukrainek i Ukraińców - w 2023 roku zyskała w granicach między 24 a 37 mld złotych. Nie chodzi tylko o płacone przez nich podatki, lecz także choćby o podatki firm, w których pracują.


- Ten wpływ podatkowy wykracza znacznie poza to, co widzimy w postaci PIT-u czy ZUS-u płaconego przez Ukraińców. Stworzyliśmy w ramach naszego badania pewien model, wziąwszy pod uwagę to, jak gospodarka - jako całość - dostosowała się do napływu tak dużej liczby osób na rynek pracy. I całościowo ten efekt jest jednoznacznie pozytywny - nie ma wątpliwości ekonomista z Deloitte.


Dla przykładu, we Wrocławiu mieszka dziś 180-200 tysięcy Ukraińców. Część przyjechała po 2014 roku, ale większość po wybuchu pełnoskalowej wojny. W stolicy Dolnego Śląska bardzo wyraźnie widać, jak rozkwitają ukraińskie biznesy, jak wiele uchodźczyń pracuje w usługach: salonach fryzjerskich, kosmetycznych, w gastronomii.


"Zasilam polską gospodarkę? Ale jak?"

Marina Halawka jest doktorem nauk farmaceutycznych, pracowała na uniwersytecie w Charkowie - mieście, w którym do wojny mieszkało prawie półtora miliona ludzi. Prowadziła zajęcia ze studentami, ale też przygotowywała w laboratorium maści, kapsułki, balsamy. Pracowała naukowo, prowadziła badania. Dzisiaj na Wydziale Biomedycznym Uniwersytetu Medycznego w Lublinie współprowadzi badania naukowe dotyczące nowotworów. Bada, jak reagują komórki rakowe na różne substancje.


Marina w obliczu wojny razem z rodzicami przyjechała do Lublina. Wszystko dzięki temu, że wcześniej, jako naukowczyni z Charkowa, miała wyrobione kontakty naukowe m.in. właśnie z lubelską uczelnią. - W 2019 roku byłam w Lublinie na konferencji naukowej. Poznałam kilka osób. Jedna z nich, po wybuchu wojny, napisała do mnie na Facebooku, że jeśli zdecydowałabym się na przyjazd do Polski, to żebym przyjechała do Lublina i mogę liczyć na pomoc - opowiada nasza rozmówczyni. Jak dodaje, początkowo nie zamierzała wyjeżdżać, ale gdy ataków było coraz więcej, a w jednym z nich zginął jej znajomy, nie było wyjścia.


- Przyjechałam do Lublina 9 marca. Napisałam do pani profesor z podziękowaniami, że wyraziła chęć pomocy, a ona mi odpisała, żebym przyszła, bo są różne opcje dla Ukrainek i Ukraińców. I tak zostałam zatrudniona na pół roku do Zakładu Biofarmacji, a później kilkanaście miesięcy pracowałam w Samodzielnej Pracowni Spektroskopii i Obrazowania Chemicznego. To było zatrudnienie w ramach projektów i grantów, a dziś już pracuję na etacie - opowiada Marina.


Jak mówi, nigdy nie zastanawiała się nad tym, czy swoją pracą zasila polską gospodarkę. - Chodzi o to, że płacę w Polsce podatki? No tak, faktycznie tak jest. Ale też robię zakupy w waszych sklepach, jeżdżę samochodem, więc kupuję też paliwo. Uważam, że jeśli mieszkam w tym kraju, to muszę żyć i pracować tak samo jak Polki i Polacy - wskazuje Marina. - Nie wiem, czy wrócę do Ukrainy. Tęsknię. Oczywiście, że tęsknię, m.in. za studentami, za moim mieszkaniem na 12. piętrze, z którego widziałam piękną panoramę. Ale czy będzie do czego wracać? W moim mieście do wybuchu wojny działały 42 uczelnie, a dziś żadna nie pracuje normalnie.


Nie kryje, że praca w Polsce nie jest łatwa. - Choćby na zajęciach ze studentami bywa trudno. Ze względu na język. Czasami chciałabym powiedzieć więcej, a brakuje mi słownictwa, ale wszystko jest do ogarnięcia. Jestem ze swojej pracy bardzo zadowolona, a Uniwersytet Medyczny dzisiaj dla mnie to maleńka rodzina - tłumaczy.


Odłożyć dumę na bok

Jak mówi Myrosława Keryk, prezeska warszawskiej Fundacji Ukraiński Dom, tylko część ukraińskich kobiet pracuje zgodnie ze swoimi kwalifikacjami. Wiele z nich musiało odłożyć na bok dumę i zaczęły pracę w zawodach, których wcześniej nie wykonywały. - Są osoby, które szyją ubrania, inne pracują w usługach, w sklepach, restauracjach. Są też takie Ukrainki, które podjęły się sprzątania domów lub biurowców, bo taką pracę znalazły. Potencjał wielu z nich nie jest wykorzystany - uważa Keryk. I dodaje, że nieprawdą jest, że Ukrainki zabierają Polakom pracę. - To są celowo rozpowszechniane fake newsy - wskazuje.


 

Potwierdza to Julia Bogusławka która jest Ukrainką z Doniecka i od prawie 10 lat mieszka w Polsce, we Wrocławiu. Wspiera zawodowo i psychologicznie Ukrainki, które przyjechały do Polski po pełnoskalowym ataku Rosji na Ukrainę. Założyła fundację ''Ukrainka w Polsce''.


- "Ukrainka w Polsce" powstała, żeby pomagać Ukrainkom osiągnąć tu stabilizację i niezależność finansową. Żeby mogły zbudować nowe życie - wolne od traumy wojny i niepewności. Robimy to poprzez wsparcie psychologiczne oraz edukację biznesową i marketingową. Wyrównujemy szanse uchodźczyń na rynku pracy - mówi Bogusławka.


- Pierwsze tygodnie, a nawet miesiące po wybuchu wojny w Ukrainie wymagały szybkiej, doraźnej pomocy. Teraz przyszedł czas na pomoc długoterminową i systemową. Dlatego najpierw wyprowadzamy kobiety z depresji i tworzymy miejsce, w którym czują się bezpiecznie i poznają się nawzajem. Następnie zapraszamy ich do udziału w programie edukacyjnym w języku polskim w zakresie tworzenia biznesu i budowania marki własnej - wyjaśnia dalej pani Julia.


I przekonuje, że "ten wspólny interes jest możliwy". - Trzeba wyrównywać szanse na rynku pracy i tworzyć warunki rozwojowe dla Ukrainek w Polsce oraz dla ich dzieci, które to w Polsce będą wchodzić w dorosłość - podsumowuje.


Część ukraińskich kobiet już założyło w Polsce firmy. Są to m.in. salony fryzjerskie, studia manicure, gabinety rehabilitacji. Niektóre nieźle sobie radzą, choć, jak mówi Myrosława Keryk, nie zawsze jest łatwo zdobyć w Polsce klientów. - Często potrzeba na to czasu, a podatki i ZUS trzeba płacić - dodaje.

 

Olena przyjechała z Charkowa razem z mężem i nastoletnim synem. Wasyl, mąż, mógł wyjechać, bo opiekuje się swoim niepełnosprawnym ojcem, który też z nimi przyjechał. W Charkowie rodzina prowadziła pięć piekarni. W Warszawie otworzyli jedną - na Woli, z tradycyjnym ukraińskim pieczywem, ale też z polskimi jagodziankami.



Biznesowe doświadczenie z Charkowa bardzo im w Polsce pomogło. - Samo założenie firmy nie było trudne. Pomagali nam koledzy, znaleźliśmy ukraińską księgową. Jeśli płacisz podatki, składki na ZUS, zatrudniasz ludzi na umowach, to nie ma się czego bać - mówi Olena. Jak się okazało, większą trudność mieli z... mąką, bo w Ukrainie nie ma tak zróżnicowanej jak w Polsce. Ale i z tym dali radę. Dziś planują otwarcie kolejnej piekarni, w centrum Warszawy.


- Osoba, której miasto zostało zbombardowane i zniszczone, przyjechała tu sama z dzieckiem. Dziecko zostawiła w ośrodku, umówiła się z jakąś panią, seniorką, że będzie opiekowała się tym dzieckiem, gdy matka będzie w pracy. Od razu powiedziała: "Nie będę siedzieć tutaj na zasiłku polskiego państwa i nie będę wieszać się na szyi polskiego narodu". Takich ludzi wspieramy - dodaje.


Zdaniem Julii Bogusławskiej to Ukrainki, które mieszkają i pracują teraz w Polsce, będą w głównej mierze odpowiedzialne za odbudowę Ukrainy po wojnie. - To, co dziś robimy, czyli łączenie tych dwóch narodów, to pokazanie, że warto być obok siebie. A Polska przecież będzie pierwszym i najważniejszym krajem, który będzie wpierał nasz kraj po wojnie, będzie inwestował w Ukrainie, tworzył biznesy, budował, przekazywał wiedzę - mówi Bogusławska.


- I te kobiety będą miały kompetencje, które pozwolą na odbudowę naszego kraju. Kompetencje biznesowe i znajomość zasad demokracji. To też feminizm i walka o prawa kobiet. My, jako że jesteśmy w Europie Zachodniej, powinniśmy walczyć o to, żeby zdobyć wystarczającą wiedzę, z którą wrócimy i będziemy dalej promować u siebie w Ukrainie

 
"Znam głosy niektórych Polaków, że Ukrainki i Ukraińcy tylko biorą"

Anastazja Werchowecka po zakończeniu wojny chciałaby wrócić do domu. Pochodzi z Dniepru, ale przyjechała do Polski z Ostroga na przełomie lutego i marca 2022 roku. Tam skończyła studia, pracowała na etacie w Muzeum Akademii Ostrogskiej. Gdy wybuchła wojna, była w trakcie przygotowywania nowej wystawy. Z dnia na dzień wystawa przestała mieć znaczenie - w pomieszczeniach, gdzie miała stanąć, trzeba było przygotować schrony. - Przez te pierwsze dni byłam cały czas w pracy - wspomina.


Anastazja, która pracowała w muzeum, przygotowywała się do studiów doktoranckich. Wydawało jej się, że pełnoskalowa agresja Rosji na Ukrainę zaprzepaściła te plany. Przyjechała do Lublina, do koleżanki, w ogóle nie myśląc, co dalej. - Gdy pakowałam swoje książki w Ostrogu, a miałam sporą bibliotekę, myślałam nawet: "Do czego mi się one przydadzą?". Dziś mogę jednak powiedzieć, że wszystko ma swój sens - mówi.


Anastazja znalazła pracę w Fundacji Nasz Wybór. Pisze teksty dla ich portalu. - Znam język, umiem pisać, to się przydało. Dzięki temu zarabiam pieniądze. Dostaję też stypendium doktoranckie. Znajomi mnie zmotywowali, by pójść na studia doktoranckie w Polsce. Mówili: "Przecież to był twój plan, spróbuj" - tłumaczy młoda Ukrainka.


Nie kryje, że w czasie jej pobytu w Polsce były momenty załamania, depresja, konieczność skorzystania z pomocy lekarza czy terapeuty. Ale dziś, jak mówi, wychodzi na prostą. - Życie jakoś powoli się układa, jest w miarę spokojne, choć pełne obaw, co dalej - opowiada.


- Bardzo duża część ukraińskich kobiet w Polsce pracuje. To po prostu widać w różnych badaniach. Przynoszą pieniądze do polskiego budżetu. Oczywiście, znam głosy niektórych Polaków, że Ukrainki i Ukraińcy tylko biorą, dostają różne świadczenia, a nic nie dają. To nieprawda. Przykładają się w sposób oczywisty do rozwoju gospodarczego Polski. Wiem, bo m.in. o tym pisałam swoje artykuły.


Ukraińcy na rynku pracy w Polsce. Ekspert: Jest wyzwanie.

Jak mówi dr Aleksander Łaszek z firmy Deloitte, na razie nie do końca efektywnie wykorzystujemy potencjał osób, które przyjechały do Polski w obliczu wojny. - Stopa zatrudnienia jest rekordowa, jeśli chodzi o uchodźców wojennych, niemniej wciąż część osób nie weszła na rynek pracy. I to jest jedno wyzwanie, by im w tym pomóc. Poza tym powinniśmy pomóc osobom, które już pracują, w pełni wykorzystać swoje umiejętności. Bo wiele z nich pracuje poniżej kwalifikacji, w bardzo podstawowych zawodach, wykonuje podstawowe czynności pomimo relatywnie wysokiego wykształcenia - podsumowuje dr Łaszek.


Czy Polska powinna dalej wspierać Ukraińców?

  • Tak, na tych samych zasadach

  • Tak, ale na innych zasadach

  • Nie

  • Nie mam zdania



48 wyświetleń

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page